Master Chefs 4 dogs VI edycja w Zielonej Górze - relacja


25 kwietnia w Zielonej Górze w NO.BO BISTRO w galerii Grafitt miało miejsce niezwykłe wydarzenie kulinarne - Master Chefs 4 dogs .
Szefowie kuchni znani z programów takich jak Top-Chef, Master Chef czy Hell's Kitchen, ale też szefowie niezwiązani z programami pod kierownictwem Marcina Kaczmarka-Pielina, głównego organizatora i mentora, gotowali dla bezdomnych zwierząt. Była to już 6 edycja tego przedsięwzięcia i tym razem wszystkie dary zostały przekazane na rzecz schroniska dla bezdomnych zwierząt w Zielonej Górze.


Ta akcja charytatywna organizowana jest w różnych miastach, spotyka się z pozytywnym odbiorem zarówno darczyńców, jak i organizatorów.
Jest świetną okazją nie tylko do kontaktu z wyśmienitymi Szefami kuchni, ale także do zrobienia zdjęć, zdobycia autografów czy na wymianę poglądów. Świetnej zabawie przyświeca szlachetny cel.
Muszę przyznać, że byłam bardzo mile zaskoczona atmosferą towarzyszącą wydarzeniu. Kucharze byli bardzo otwarci i kontaktowi. Widać, że są to ludzie, których łączy wspólna pasja, chcący się nią dzielić z innymi. Zarażali świetnym humorem i dbali o nasze podniebienia.


Ilość przygotowanych dań była imponująca. Skosztować można było przystawek: dwóch rodzajów zup, mięsiwa serwowanego na ciepło i zimno, doskonale skomponowanej sałatki oraz humusu z chrzanem i czarnuszką. Naszym faworytem było danie główne -  pieczone żeberka, które wręcz rozpływały się w ustach. Nic dziwnego. Okazało się, że kucharze przygotowywali je do późnych godzin w dzień przed imprezą. Dopełnieniem uczty był sernik podany z sosem owocowym.
Na zdjęciach poniżej są potrawy, których próbowaliśmy:-)





Każdy mógł znaleźć coś dla siebie, a przy tym zrobić coś dobrego i pomóc bezdomnym zwierzakom. Bardzo szczytny cel. Oby takich akcji było więcej w naszym mieście. Mam nadzieję, że ta pierwsza będzie kontynuowana, czego sobie i zwierzakom z zielonogórskiego schroniska życzę;-)





Przy garnkach i patelniach stanęli:

Marcin Kaczmarek-Pielin

Patryk Dziamski

Maciej Ostrowski 

     Paulina Kantak 
Katarzyna Rajkiewicz
Arkadiusz Klimkiewicz

Tomasz Sowiński




Tzatziki


Tzatziki to kremowy grecki sos jogurtowy, ostry dzięki dodatkowi czosnku i orzeźwiający od świeżego ogórka. Można go modyfikować na wiele sposobów. Bardzo uniwersalny, może być dodatkiem do grillowanych mięs i warzyw, do sałatek, do smażonych lub pieczonych kalmarów. 
Mam z nim związany zabawny incydent i to był mój "pierwszy raz".... Zaproszono mnie do bardzo eleganckiej greckiej restauracji. Były to czasy dość odległe, gdzie dopiero następował wysyp knajp różnych narodowości. Brak znajomości innych kuchni oprócz naszej rodzimej  skutkował tym, że byłam wielce poszkodowana w smakowaniu rarytasów greckich. Mianowicie dostając do ręki menu, wybór mój padł na egzotycznie brzmiącą  potrawę TZATZIKI:-) Jakież było moje rozczarowanie z przyniesionej przez kelnera miseczki sosu, gdzie pozostali współbiesiadnicy zadowoleni  pałaszowali pysznie wyglądające szaszłyki drobiowe i grillowane owoce morza...Na pytanie dlaczego tylko takie danie zamówiłam, odpowiedziałam, że ja wcale nie byłam głodna i to mi w zupełności wystarczy...;-)




Podaję przepis na klasyczny sos tzatziki, ale można go urozmaicać, jak np. tutaj podałam.

Składniki:
  • 100 ml jogurtu greckiego,
  • 1 ogórek wężowy,
  • 1-2 ząbki czosnku,
  • 1 łyżeczka oliwy z oliwek extra virgin,
  • 1 łyżeczka octu z białego wina lub soku z cytryny,
  • sól, pieprz.
Przygotowanie:

Ogórek zetrzeć na tarce jarzynowej, posolić i na chwilę odstawić. Odsączyć wodę i sam miąższ połączyć z jogurtem. Dodać zmiażdżony czosnek, oliwę, ocet. Wymieszać z jogurtem, doprawiając solą i pierzem. Przed podaniem schłodzić w lodówce.








Bułki zawijane z jarmużem



W kwietniu  Amber zaprosiła nas na wiosenną zieloną propozycję Tosi z bloga Smakowity chleb.
 Był to Jej autorski przepis na bułeczki ze szpinakiem. Ja zamieniłam szpinak na jarmuż, bo akurat nim dysponowałam. I też wyszło smakowicie. Skórka bułek jest dość twarda i chrupiąca i mimo zwiększenia czasu wymaganego do pieczenia nie przyrumieniły mi się, ale ogólnie jestem zadowolona z efektu końcowego. Wybrałam wersję na zakwasie, ale następnym razem wypróbuję na drożdżach:-)


Zawijane bułeczki ze szpinakiem
podaję za Tosią
Składniki:
Szpinak (jarmuż):
  • 200 g mrożonego lub świeżego szpinaku ( ja użyłam jarmuż)
  • 4-5 łyżek śmietany 18% lub śmietanki kremówki
  • ząbek czosnku
  • łyżeczka miodu
  • 1/2 łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
  • sól, pieprz
WERSJA NA ZAKWASIE:
  • 150 g aktywnego zakwasu żytniego lub pszennego (dokarmionego ok. 10 godzin wcześniej)
  • 450 g mąki pszennej typ 650 (można zastąpić typem 550) + 100 g + do podsypania
  • 320 ml letniej wody
  • 2 łyżeczki soli
  • szpinak

Jarmuż wcześniej podgotowałam w osolonej wodzie.
Mrożony szpinak (jarmuż) wrzucamy do głębokiej patelni/woka/garnka i podgrzewamy na małym ogniu przez 10 minut, aż się rozmrozi. Dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek, śmietankę, miód, gałkę muszkatołową, sól i pieprz. Podsmażamy jeszcze kilka minut, próbujemy, w razie potrzeby doprawiamy i studzimy.
Do misy wsypujemy mąkę (450 g), dodajemy aktywny zakwas i sól. Stopniowo wlewamy letnią wodę i wyrabiamy ciasto ręką lub mikserem przez ok. 3-4 minuty. Ciasto powinno być elastyczne i lepiące, ale nie lejące.
Dzielimy ciasto na dwie części, jedną z nich przekładamy do misy, przykrywamy ściereczką lub folią spożywczą i stawiamy w ciepłym miejscu.
Do drugiej części dodajemy szpinak i 100 g mąki. Wyrabiamy przez kolejne 2-3 minuty, aż osiągniemy elastyczne zielone ciasto. Przykrywamy i zostawiamy w miejscu bez przeciągów na 3-4 h.
Wyrośnięte białe ciasto kładziemy na oprószonym mąką blacie. Wałkujemy na prostokąt o grubości 0,5 cm (u mnie wymiary ok. 36×24 cm). W razie potrzeby podsypujemy mąką.
Następnie wałkujemy zielone ciasto na prostokąt o ok. 1-2 cm krótsze. Kładziemy zielony prostokąt z ciasta na białym i zawijamy jak roladę.
Roladę dzielimy na 6-8 części. Otrzymane bułeczki kładziemy na blasze wyłożonej pergaminem lub wykładamy do posmarowanych oliwą foremek na muffiny. Przyszłe bułeczki przykrywamy ściereczką i zostawiamy na godzinę do podrośnięcia.
Piekarnik rozgrzewamy do 220 stopni. Bułeczki skrapiamy z wierzchu oliwą i wkładamy do pieca. Pieczemy przez 5 minut, następnie zmniejszamy temperaturę do 190 stopni i dopiekamy przez 15-20 minut. W między czasie wbijamy patyczek, jeśli będzie suchy, a bułki delikatne rumiane – wyciągamy je z pieca i studzimy na kuchennej kratce.
Ostudzone stukamy od spodu, poprawnie upieczone bułeczki będą wydawały „głuchy” dźwięk.

WERSJA DROŻDŻOWA:
  • 450 g mąki typ 650 (lub 550) + 100 g + do podsypania
  • 5 g suszonych drożdży instant
  • 320 ml letniej wody
  • 1,5 łyżeczki soli
  • szpinak
Mąkę (450 g) łączymy z drożdżami i solą. Wlewamy powoli letnią wodę i wyrabiamy ciasto przez kilka minut, aż będzie elastyczne. Dzielimy na dwie części, jedną wkładamy do misy i przykrywamy ściereczką lub folią spożywczą.
Do drugiej części dodajemy szpinak wcześniej przygotowany oraz 100 g mąki. Dalej wyrabiamy kilka minut, aż będzie elastyczne i zielone. Ciasto zostawiamy w misie, przykrywamy i zostawiamy na 1,5 h.
Wyrośnięte białe ciasto kładziemy na oprószonym mąką blacie. Wałkujemy na prostokąt o grubości 0,5 cm (u mnie wymiary ok. 36×24 cm). W razie potrzeby podsypujemy mąką.
Następnie wałkujemy zielone ciasto na prostokąt o ok. 1-2 cm krótsze. Kładziemy zielony prostokąt z ciasta na białym i zawijamy jak roladę.
Roladę dzielimy na 6-8 części. Otrzymane bułeczki kładziemy na blasze wyłożonej pergaminem lub wykładamy do posmarowanych oliwą foremek na muffiny. Przyszłe bułeczki przykrywamy ściereczką i zostawiamy na godzinę do podrośnięcia.
Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni. Bułeczki skrapiamy oliwą, pieczemy przez 10 minut, następnie zmniejszamy temperaturę do 180 stopni i dopiekamy przez 10-15 minut, aż będą lekko rumiane. Studzimy na kuchennej kratce.

Uwagi:
* Czas wypiekania wydłużyłam do 35 minut w drugiej temperaturze, a i tak były blade.
* Robiłam z połowy  porcji i wyszło mi 7 bułek.



Jaglanka ze szpinakiem i jajkiem


Zostałam zaproszona do wzięcia udziału w konkursie FRoSTY "Wiosna z FRoSTĄ". Podjęłam z chęcią to wyzwanie, bo ich produkty często używam w swojej kuchni, zwłaszcza szpinak, do którego mam słabość, i to on został bohaterem mojego dania.
Przygotowałam pyszną jaglankę z dodatkiem szpinaku, którą po zapieczeniu z jajkiem można podać jako lekki wiosenny obiad, bo przecież ta pora roku sprawia, że chcemy jeść lekkie dania, aby nabrać formy po zimie. Może być również propozycją zdrowego śniadania. Wybór pory dnia do zaserwowania tej potrawy pozostawiam już Wam:-)





Składniki:
  • 50 g kaszy jaglanej,
  • 50 g amarantusa,
  • masło,
  • szpinak w liściach firmy FRoSTA,
  • 1 łyżka śmietany 18% tł.,
  • 1 ząbek czosnku,
  • sól, pieprz,
  • 1-2 jajka.
Przygotowanie:

Zagotować wodę, wsypać wypłukaną kaszę i amarantus, dodać 1 łyżeczkę masła, lekko posolić. Gotować około 20 minut. Wystudzić. Szpinak wcześniej sparzony odcedzić i około 100 g podsmażyć na łyżeczce masła, dodać śmietanę, wyciśnięty czosnek. Doprawić solą i pieprzem. Wymieszać wszystko razem.  Nałożyć do foremek żaroodpornych wysmarowanych masłem. Zapiekać około 10-15 minut w temp. 190 stopni C, następnie wbić jajko na wierzch, posolić. Zapiekać kilka minut do ścięcia białka. Przed podaniem oprószyć pieprzem.

Uwaga: Jeśli danie podajemy na obiad zapiekamy wszystko w większej formie i wbijamy 2 jajka. Jeśli natomiast na śniadanie, to zapiekamy w dwóch mniejszych foremkach i wbijamy po jednym jajku.




Zielony koktajl z ananasa i jarmużu


Wiosną mamy ochotę na coś świeżego, dużo zielonego i żeby było fit.  Ten koktajl spełnia te wszystkie założenia. Jak zobaczyłam go przyrządzanego w telewizji śniadaniowej, od razu zwróciłam uwagę na kolor - przyciągał i wydawał się pyszny. Oj jest taki:-) I aż dziw bierze, że wystarczą do tego tylko 2 składniki. 
No i po raz pierwszy próbowałam jarmuż:-)


Składniki:
  • 1 świeży ananas,
  • 100 - 150 g  jarmużu,
  • woda do rozcieńczenia ( niekoniecznie).
Przygotowanie:

Obrać ananasa, wykroić łykowaty środek, pokroić na kawałki. Z umytych łodyg jarmużu wyciąć listki. Wszystko wrzucić do blendera i zmiksować, dodając ewentualnie wodę.





* Specjalne podziękowania pragnę przekazać dla Małgosi, która sprezentowała mi drewnianą skrzynkę z logo bloga i te przepiękne serwetki:-)

Chlebek pita


Moja córka zawsze zapytana, co chce na obiad - odpowiada pitę. W sumie, to nie powinnam już nawet pytać. Mam w zapasie w spiżarce kilka w razie "W". Choć muszę przyznać, odkąd spróbowałam sama upiec pity sugerując się propozycją dziewczyn z Tapendy, gotowe leżą i nie wiem czy im termin ważności już nie minął...Wszyscy już chcą tylko tych swoich;-) Można je napakować dodatkami, jakimi sobie zażyczymy i jakie lubimy, ale też można ją zgrillować i podać jako pieczywo do mięs lub dipów. Gwarantuję, że jeśli się skusicie to już będziecie do nich wracać ciągle i ciągle;-)



Przepis podaję za dziewczynami z Tapendy:

Składniki:*  
  • mąka pszenna typ 550- 250 g
  • woda- 200 ml
  • olej- 20 ml
  • świeże drożdże - 15 g
  • sól- 5 g
  • cukier- 5 g  
* 6 sporych chlebków

Przygotowanie:

Drożdże rozpuścić w 1/3 ilości wody z dodatkiem cukru,  dodać przesianą mąkę, sól i oliwę. Wymieszać dodając resztę wody. Krótko wyrabiać ciasto do połączenia się składników. Ciasto umieścić w misce, wierzch ciasta posmarować olejem. Całość szczelnie przykryć folią spożywczą i pozostawić do wyrośnięcia przez ok. 30 minut. Wyrośnięte ciasto wyłożyć na oprószoną mąką stolnicę, podzielić na porcje. Każdą porcję ciasta odgazować, czyli złożyć na przykład jak kopertę, a następnie zrolować. Chlebki przykryć ściereczką i pozostawić do wyrośnięcia na 20 minut. Po tym czasie, każdą porcję ciasta rozwałkować na grubość ok. 2-3 mm. Chlebki ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Przykryć ściereczką i pozostawić do wyrośnięcia przez kolejne 20 minut. Rozgrzać piekarnik do temperatury 240 stopni. Chlebki piec przez 6- 7 minut,  pieczenie statyczne. Charakterystyczna dla tego przepisu kieszonka, powinna się utworzyć w ok. 3 minucie pieczenia. 

Porady:Jeśli chlebki Pita nie zostaną od razu skonsumowane, z bardzo dobrym skutkiem, można je przechowywać w zamrażarce. 







Restauracja Meltemi w Warszawie


Agnieszka Kręglicka, odkąd pamiętam, była moim guru kulinarnym  i przewodnikiem  duchowym, który mi otwierał bramy kuchennego świata.  Dzięki cyklicznym felietonom w Wysokich Obcasach chłonęłam Jej  filozofię kulinarną. Czekałam z niecierpliwością na kolejny artykuł , który ukazywał się w gazecie  co drugi tydzień. Dzięki Niej włoskie piramidki z bakłażana smakują każdemu, któremu je zaserwuję, a  prawdziwki z gremolatą połechtały niejedno podniebienie moich gości.  Tak naprawdę zapoczątkowała moją kulinarną przygodę, którą teraz dzielę się z innymi. Choć nie ukrywam, że  „ojców” mojej pasji było więcej;-)
Chciałam skonfrontować moje oczekiwania i wyobrażenia z rzeczywistością i przy okazji pobytu w Warszawie na warsztatach czekoladowych w lutym, namówiłam znajomych, aby udać się do jednej z restauracji Kręglickich. Wybór Meltemi był zupełnie przypadkowy. Zaskoczyło mnie jej położenie na środku osiedla.  Mieliśmy trudności z zaparkowaniem auta, a parkingu strzeżonego w bliskiej okolicy nie ma.  Przezornie zrobiliśmy rezerwację  stolika na daną godzinę.  I jak się później okazało większość miejsc miało takową rezerwację.  W restauracji  jest dość głośno i gwarno, ale nie za sprawą greckiej muzyki, a dziecięcych odgłosów, bo tawerna  ma status przyjaznej dzieciom. W weekendy często  są tam organizowane urodziny i chrzciny, jest animacja dla najmłodszych. Świetne rozwiązanie dla tych rodziców, którzy chcą przez chwilę posiedzieć przy stoliku bez swych pociech. Czyli warto się na to przygotować wybierając to miejsce;-)




Pierwsze wrażenie - wnętrze w iście nadmorskich klimatach i z  akcentami typowymi do uwiarygodnienia ich greckości;-). Dość surowy i oszczędny wystrój  bardziej przypominający grecką tawernę, ale estetyka jest rzeczą umowną i nie każdemu jednakowo wszystko musi się podobać;-) Widocznie tak chcieli to pokazać właściciele. I nie mnie to oceniać. Bardziej interesowała mnie zawartość karty;-).

Obsługa bardzo sprawna i pomocna, szybka i uśmiechnięta. Na naszą prośbę na zamianę stolika na większy zorganizowali dodatkowy stół. Chcieliśmy usiąść przy jednym większym, który stał pusty z karteczką rezerwacja. I co ciekawe nikt się nie pokazał przy nim do końca naszej biesiady.  Ale czepiam się szczegółów. Mimo malutkiego dyskomfortu z powodu połączonych stolików zabraliśmy się za studiowanie menu.


Nasz wybór padł na świeże kalmary - na przystawkę. Do tego zamówiliśmy sos tzatziki i grillowaną pitę. Porcje okazały się zbyt małe i musieliśmy domówić... W międzyczasie poczęstowano nas poczekajką – bagietką z  pastą z czarnych oliwek. Wszystko smaczne. Danie główne, półmisek grillowanych mięs, przyniósł nam do stolika sam szef kuchni, informując przy tym co zawiera płyta. Bardzo miły akcentJ.  Jagnięcina była doskonale przyrządzona i mimo mojej obawy przed nią okazała się królową dania, a reszta mięs zupełnie poprawna. Zresztą całość konsumpcji oceniam bardzo poprawnie, bez żadnych fajerwerków (oprócz wspomnianej wyżej jagnięciny). Być może moje oczekiwania były zbyt wygórowane. Naprawdę nie było się do czego przyczepić. Często tak mam, że im bardziej czegoś pragnę i wyobrażam sobie jego smak, tym bardziej jestem rozczarowana. Chyba źle podeszłam do tematu;-) Może mogliśmy wziąć inne dania i każde osobno? Może...
Cena wyszła na osobę około 100 zł z przystawką, daniem głównym i deserem.
Przy okazji kolejnej wizyty w stolicy zapewne wybiorę się do innej restauracji prowadzonej przez rodzeństwo Kręglickich, by dalej konfrontować swoje wyobrażenia i szukać kulinarnych uniesień, bo tego przecież od nich oczekuję;-)
No i marzę, że kiedyś będę mogła osobiście spotkać moje guru kulinarne;-)
















Sos porzeczkowy na zimno



Pewnie bardziej się przyda w sezonie porzeczkowym;-)
Ja wykorzystałam mrożone owoce, które jeszcze mi zalegały w zamrażarce, ale latem powtórzę go na pewno.
Idealny do pasztetów i serów. Winny, kwaskowy o pięknym kolorze.
Mój sos porzeczkowy był hitem na świątecznym stole;-)


Składniki:
  • 200 g czerwonej porzeczki (użyłam mrożonej,
  • 200 ml wina wytrawnego czerwonego,
  • 2 łyżki miodu,
  • 2 łyżki żurawiny ze słoika .
Przygotowanie:

Porzeczki umyte i obrane z szypułek zalać winem, gotować na małym ogniu, odparować do 1/3 objętości. Całość przetrzeć przez sito. Dodać miód i żurawinę, wymieszać, ewentualnie dosłodzić miodem. Podawać do pasztetów pieczonych i serów.



Sos tatarski


To już ostatni przepis na Święta. Nie wyobrażam sobie, żeby  nie było sosu tatarskiego ma wielkanocnym stole. Ilość składników podaję orientacyjnie, bo każdy doprawi i doda dodatki w ilości jaką sam preferuje.


Składniki:
  • słoiczek majonezu,
  • 2 jajka ugotowane na twardo,
  • grzybki marynowane,
  • śliwki w occie (niekoniecznie),
  • kapary w zalewie,
  • 2-3 ogórki konserwowe,
  • musztarda (niekoniecznie),
  • cukier puder i ewentualnie sól,
  • śmietana lub jogurt ( niekoniecznie)
Przygotowanie:
Wszystkie składniki drobno posikać, wymieszać z majonezem i śmietaną. Doprawić cukrem pudrem i ewentualnie solą. Jeśli sos jest za gęsty to można dodać odrobinę śmietany lub jogurtu.  Schłodzić w lodówce. Podawać do jajek i wędlin.

 
Dla wszystkich odwiedzających bloga, przyjaciół, sympatyków i osób przypadkowych, którzy przy okazji poszukiwań świątecznych przepisów tu trafili,  smacznych, pogodnych (i oby ciepłych) Świąt Wielkanocnych!
Copyright © zacisze kuchenne